Czy zauważyłyście zmiany w swoim zachowaniu po tym, jak zostałyście matkami? Czy grubą krechą dzielicie swoje życie na to przed i po? Nie mam tu na myśli zmian typu „nie piję alkoholu”, bo to nie zmiana, a oczywista oczywistość (gdy karmię piersią oczywiście). Mam na myśli raczej przemiany z seksownego kociaka w dresowego, pruderyjnego lumpa. Z wesołej trzpioty w zdesperowanego ponuraka lub z odważnej, przebojowej bomby w papierku w cichą myszkę.
Ja jestem typową kobietą. Uwielbiam te wszystkie nasze bibeloty, zakupów mi nigdy dość. Cieszy mnie każda pierdoła, od lakieru do paznokci po nowe (kolejne) buty. No niestety, nie wszystko to, co mnie raduje, działa tak samo na Nikona ;p ale chciał baby, to ma. Prawdziwą, z krwi i kości. Lubię wąchać, dotykać, przymierzać, przeglądać się w lustrze. Próżność kobieca w najczystszej postaci. W żadnym wypadku narcyzm, do tego to mi daleko. Co prawda po porodzie nabrałam większej pewności siebie, chyba dlatego, że teraz czuję się taka kompletna, spełniona, ale kompleksy miewam, jak każda kobieta. I jak każda z nas, nie samą garderobą, czy duperelami żyję. Uwielbiam relaksować się muzyką, usiąść w wannie pełnej wody, lub zanurzyć się w miękkich poduszkach, nałożyć słuchawki na uszy i odpłynąć. Czytać książki opatulona kocem, z ciepłą, smakową herbatą czekającą obok na stoliku. Od czasu do czasu wbić się w najwyższe, niewygodne szpilki i wyskoczyć potańczyć z kumpelami. I najzwyczajniej w świecie pobyć z innymi babami, pogadać o wszystkim, co powyżej, ponarzekać na facetów, po to, by za chwilę za coś ich pochwalić, oderwać się od codzienności, by po jakimś czasie zatęsknić za nią.
Zauważyłam, że niektóre z nas po porodzie dbają o wszystko i wszystkich tylko nie o siebie. Nie jest to żaden prztyczek w nos, bo każda ma wybór. Nie będę pisać o niewyspanych, niepomalowanych matkach, które straszą na ulicach, bo to stereotypy. Codziennie mijam kilka młodych mam i żadna z nich nie wygląda na zaniedbaną. Chodzi mi raczej o rezygnację z własnych potrzeb, z własnego JA, bo pojawił się mały człowieczek, który pochłania całą naszą uwagę i energię. Dzień, w którym zostałam mamą jest bez wątpienia najpiękniejszym dniem mojego życia. Jestem bardzo zafiksowana na punkcie tej małej śmieszki, która w sekundzie potrafi zmienić się w terrorystkę ;p Ale czy bycie matką czyni ze mnie już tylko mleczarnie, niańkę, klauna, kucharkę, pocieszycielkę, lekarkę, śpiewaczkę i open bar 24 h/dobę? Uwielbiam każdą z tych ról, no, może poza lekarką. I choć co wieczór przed zaśnięciem, gdy rzucę ostatnie spojrzenie na Polę, czuję, że jestem we właściwym miejscu, wiem, że jestem nie tylko mamą. Choć moje życie się zmieniło, nadal lubię zakupy (dzięki Bogu większość sklepów umożliwia je przez internet), nadal chcę się podobać mojemu mężczyźnie, wciąż odpręża mnie tańczenie (ostatnio w rytm odkładanych na suszarkę naczyń), czy wyjścia z koleżankami i spotkania z przyjaciółką. Jak każdy człowiek, ja też potrzebuję małej przestrzeni tylko dla siebie. Czasu na naładowanie baterii, spuszczenie ciśnienia, pobycia sam na sam z własnymi myślami i najzwyczajniej w świecie zrelaksowania się. Czy czuję wyrzuty sumienia, ponieważ czas, który mogłabym poświęcić Poli, spędzam na „przyjemnościach”? Czasem tak, ale walczę z tym. Szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko. Może to oklepany slogan wmawiany matkom w reklamach itd, ale jest w tym sporo prawdy. Gdybym nie miała tych kilku chwil dla siebie, na pewno po jakimś czasie czułabym się przytłoczona rutyną, obowiązkami, przewidywalnością, do której dochodzi ząbkowanie, a to sporo „rozrywki” i nie czerpałabym z macierzyństwa tyle radości, ile jest mi dane czerpać.
Świetnie udaje mi się łączyć te dwie role. Właściwie jedna wynika z drugiej… kobieta<->matka. Gdy Pola skończyła tydzień swoje pierwsze kroki skierowałam m.in. do… galerii handlowej. Pierwszym i najważniejszym powodem był zakup wygodnych i ŁADNYCH biustonoszy do karmienia. Zanim udało mi się to zrobić, z trzy razy lądowałam w pokoju matki i dziecka. Z jednej strony to i dobrze, bo czułam się jakbym dźwigała na sobie dwa pociski i nie znała chwili, kiedy wybuchną! ;p Gdy wreszcie je znalazłam musiałam kupić coś jeszcze. Coś nowego, świeżego, czego nie nosiłam w ciąży, bo do samego końca nosiłam swoje normalne ubrania. Co prawda kupiłam dwie pary ciążowych spodni, z czego jedna była na mnie i tak za duża, a drugą nosiłam na zmianę z normalnymi ubraniami. I jak widać tych ciążowych łachów dużo nie miałam, ale potrzebowałam zakupić coś, co nie kojarzyło mi się z ciążą. Bądź co bądź, dla mnie był to piękny okres, ale chciałam poczuć, że znowu jestem w grze. Rozumiecie? Tydzień wcześniej urodziłam dziecko, czego gdyby nie dwie kule armatnie, nikt by nie zauważył. Czułam się tak lekko, na pewno sprzyjała temu wiosna unosząca się w powietrzu. Ale wiedziałam, że nie opuszczę tego miejsca, póki nie zaopatrzę się w coś, w czym poczuję się jak w nowej skórze (dosłownie i w przenośni) 🙂
Ktoś powie, że jakaś nienormalna ze mnie matka. Dziecko ledwo przyszło na świat, a ta lata po centrum handlowym, jak spuszczona ze smyczy. I czekam, aż ktoś napisze, że z takim małym dzieckiem nie wychodzi się do zatłoczonych miejsc, jak sklepy etc. My wyszliśmy. Żyjemy. Mamy się dobrze. A wracając do tych mam, które zapominają, ze są również kobietami, żonami, partnerkami, przyjaciółkami, siostrami, córkami; czy poświęcenie choć trochę czasu sobie jest takie złe? Czy maluch aż tak ucierpi, na tym, że mama wyskoczy raz na jakiś czas, by odetchnąć pełną piersią, przypomnieć sobie jak to jest mieć dwie wolne ręce. Ja nie korzystam z pomocy babć, bo są daleko, ciotki poratowały nas trzy razy i zazwyczaj to Nikon przejmuje centrum dowodzenia w takich chwilach. Różnie z tym bywa, np. ściągnięte mleko dla Poli wylądowało w mikrofali, co skończyło się wybuchem, smrodem i głodem, ale najlepiej uczyć się na własnych błędach ;p Owszem, podczas moich chwil wolności jestem myślami ciągle przy dziecku, patrząc raz po raz na komórkę, jakbym czekała (co jest nieprawdą) na ALA WRACAJ! A gdy chcę zwyczajnie odpocząć w domu, tatulek i córeczka idą na wspólny spacer (bywa, że pełen wrażeń).
Zauważyłam w sobie pewne zmiany, szczególnie bzik na punkcie czystego domu, ale o tym następnym razem. Nie przejmuję się już tak duperelami, tym, co myślą o mnie inni. Przestałam też porównywać się ze znajomymi. Cieszę się z tego, gdzie jestem i tym, co mam. I nie chcę, by wyszło, że za prawdziwe kobiety uważam tylko te, z genem zakupoholizmu. Każda z nas ma coś, co ją odpręża, co sprawia jej radość i pozwala poczuć się WOW. Dla jednych z nas jest to domowe spa, dla innych łyczek wina przy wieczornej audycji radiowej, jeszcze inne lubią oddać się szaleństwom miejskiej dżungli. Ile kobiet, tyle sposobów na zresetowanie się. Ważne, by gdzieś między jednoczesnym praniem brudnych skarpet męża, gotowaniem obiadu i opiekowaniem się dzieckiem, znaleźć te kilka chwil dla siebie. I choć jestem bardzo stęskniona za moją córeczką, która śpi już trzecią godzinę, a zaraz po tej popołudniowej drzemce biegnę wycałować ją w policzki, brzuszek i stópki, czasem muszę zwyczajnie odpocząć, by wrócić do niej z uśmiechem i jeszcze większą dawką radości i miłości. Niby takie proste, ale nie zawsze o tym pamiętamy, że taka mini rozłąka potrafi być zbawienna. Dla naszych nerwów i relacji 😉