Biznes

Jak szukać nowej lepiej płatnej pracy?

Trochę mnie ostatnio poniosło w wydatkach. Z różnych przyczyn, ale głównie dlatego, że odczułam chęć szybszego urządzenia mieszkania niż czas, jaki sobie początkowo założyłam. Dodać do tego nieoczekiwane wydatki i już stworzył się dług, który – choć niewielki – spędza mi sen z powiek. Dlatego myśl, jaka ostatnio zaprząta mi głowę, to jak zwiększyć swoje przychody?

Mówi się, że statystycznie łatwiej jest znaleźć nową, lepiej płatną pracę niż otrzymać podwyżkę w obecnej. Coś w tym jest. Pomijając firmy, w których wynagrodzenie wzrasta systematycznie i według ściśle określonych kryteriów (lata doświadczenia, poziom sprzedaży, przedłużenie umowy, etc.), najczęściej to, ile otrzymujemy pieniędzy zależy tylko od woli naszego pracodawcy. Ponieważ każda podwyżka to dla niego podwójna „strata” – dla pracownika i dla skarbówki, duży jednorazowy wzrost wynagrodzenia nie jest dla niego czymś szczególnie korzystnym.

Nowy pracodawca patrzy na to inaczej. Zyskuje pracownika z doświadczeniem (w idealnej sytuacji), a jak wiadomo szkolenie i wdrażanie to też koszty. Jest też w trochę innej pozycji, bo musi zachęcić takiego pracownika do zatrudnienia się właśnie w jego firmie.

Wydawać by się mogło, że w tej sytuacji znalezienie nowej pracy to najlepsze, co można zrobić. Ale z drugiej strony pojawiają się wątpliwości. Moją firmę znam i wiem, czego się spodziewać po szefie, mam też określoną pozycję, na którą zapracowałam przez ostatnie lata. W nowej firmie będę żółtodziobem i chwila minie zanim poczuję się tam swobodnie. No i nie jest powiedziane, że w się utrzymam. Być może po okresie próbnym nie dostanę przedłużenia umowy. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, ma na głowie kredyt hipoteczny i zero oszczędności, boi się ponieść takie ryzyko.

Można oczywiście szukać pracy, znaleźć i wtedy podejść do negocjacji z obecnym szefem. Wtedy można wybrać tę lepszą ofertę. Niestety, wbrew temu, co mówią o zmianach na rynku pracy i jego przeobrażaniem się w rynek pracownika, znalezienie zatrudnienia wcale nie jest takie łatwe. Przynajmniej w moim przypadku. Szukam od stycznia, z przerwami w intensywności, ale jednak cały czas trzymam rękę na pulsie. Ofert jest niewiele, a wśród tych, które są większość jednak proponuje nie do końca takie warunki, jakie sobie wyznaczyłam. Trzeba przecież piąć się w górę.

Co więc zostaje? Zwyczajna rozmowa z szefem o podwyżce. Bo przecież spróbować zawsze można. Przyznam, że nigdy nie byłam w sytuacji, kiedy musiałam prosić o podwyżkę. Albo pracowałam w miejscu, w którym system wynagrodzeń opierał się na określonym schemacie albo pracodawca sam wychodził z taką inicjatywą. Po kilku rozmowach ze znajomymi-przełożonymi wiem jednak, że jest kilka spraw, o których warto pamiętać podczas negocjowania wynagrodzenia:

Po pierwsze: trzeba przygotować fakty. Pracodawca niby wie, jakie masz obowiązki i jak pracujesz, ale małe przypomnienie to dobry punkt wyjścia do rozmowy. Im dokładniejsze dane, tym lepiej. Wzrost sprzedaży o tyle i tyle procent, większa ilość klientów, wzrost wydajności pracy o tyle i tyle, etc.
Po drugie: pewność siebie pomaga. Niestabilny głos, gubienie się w faktach, niepewność – to wszystko może sprawić, że pracodawca może stracić przekonanie o tym, że podwyżka jest zasłużona.
Po trzecie: ponieważ są to negocjacje, warto zacząć od zawyżonej kwoty. Zgodnie z zasadą, aby dać pole pracodawcy do negocjacji w dół. Chcemy 200 zł podwyżki – proponujemy 500 zł. Może uda się zyskać więcej, niż planowaliśmy, a obie strony będą miały poczucie, że został osiągnięty kompromis.

Planując moją rozmowę wiem, że pewnie potoczy się trochę inaczej, niż to sobie założę, dlatego najważniejsze to zgromadzić fakty, na które będę mogła się powołać. Samo to, że jestem w stanie zrobić taką listę, wpływa pozytywnie na moją pewność siebie i o ile nie stracę animuszu, realizacja drugiego punktu powinna też mi się udać. Trzecia sprawa to kwestia indywidualna, ale warto tutaj wziąć pod uwagę różne czynniki, m.in. to, jaki stosunek do podwyżek ma szef, czy ilość zgromadzonych faktów jest adekwatna do podanej kwoty, czy ta zawyżona kwota jest w ogóle realistyczna, etc.

Ponieważ zastrzyk gotówki jest mi pilnie potrzebny, fajnie by było, gdyby wyższe wynagrodzenie wpłynęło już w sierpniu. Oznacza to, że mam miesiąc na przeprowadzenie moich negocjacji. I to nie do końca, bo trzeba przecież powiadomić kadry, przygotować aneks do umowy i inne takie. W zasadzie mam maksymalnie tydzień na przygotowanie się do rozmowy. Niby dużo, ale w zasadzie niewiele.

Mogą Ci się spodobać

Dodaj komentarz