Ten wpis będzie skrajnie subiektywny. Nie twierdzę, że to najgorsze błędy, jakie można popełnić w pracy zdalnej. Z pewnością też nie najgłupsze ze wszystkich. To mój osobisty ranking trzech wtop, które w pracy zdalnej przyniosły mi najwięcej negatywnych konsekwencji. Dlatego postanowiłem Was przed nimi przestrzec. Jeśli ktoś z Was ma podobnie, łączę się w bólu. Jeśli tego akurat uniknęliście, gratuluję, ale jestem pewien, że macie własne listy. Zaczynamy.
Przygotowałem sobie beznadziejne, prowizoryczne stanowisko pracy
W innym artykule wymądrzam się, jak ważne są warunki w domowym biurze a właściwie na każdym stanowisku pracy. I jest to wymądrzanie poparte własnym, bolesnym doświadczeniem.
Po jednej z przeprowadzek zostawiłem za sobą w piwnicy wysłużony roboczy blat i fotel. W nowym mieszkaniu miałem urocze, małe biureczko, nadające się w sam raz do odrabiania lekcji, jeśli masz 8 lat. W komplecie z nim, niewielkie, rozkładane krzesło. Z drewna. Z drewnianą kratką na siedzeniu.
Nie wiem, co za zaćma padła na mój umysł, kiedy postanowiłem, że na spokojnie, za jakiś czas, kupię sobie nowy blat i wygodny fotel. Przecież wiadomo, że nic nie jest tak trwałe, jak prowizorki! Przystąpiłem więc do realizacji kolejnych zleceń, wiercąc się na niewygodnym siedzeniu. Oparcia też było niewygodne, nie miało to jednak znaczenia. I tak go nie używałem, wygięty nad biureczkiem w pałąk.
Efekt? Każdy, kto miał wątpliwą przyjemność pracować w skrajnie nieadekwatnych warunkach, może się domyśleć. Niby nie jest to nic strasznego, po prostu niewygoda. Wpływ, jaki miało to jednak na wydajność w pracy był przeogromny. Non stop się wierciłem, koncentracja spadła do zera. Wreszcie, zacząłem się przemieszczać z laptopem po całym mieszkaniu. W konsekwencji całe mieszkanie stało się moim miejscem pracy, rugując przestrzeń osobistą. Półleżenie na kanapie nie jest przy tym szczególnie motywujące, więc zaczęła się prokrastynacja, przeglądanie netu, przeciąganie godzin pracy.
Kiedy wreszcie ocknąłem się z letargu i popędziłem kupić duży blat i wygodne krzesło, momentalnie poczułem różnicę.
Pozwoliłem życiu osobistemu wymieszać się zawodowym
Jeśli pracujesz z domu, masz zapewne przynajmniej dwa rodzaje obowiązków – takie, których wykonanie wymaga np. współpracy z innymi członkami zespołu i wykonuje się je w określonych godzinach, oraz rzeczy leżące całkowicie w Twojej gestii, na których ukończenie masz np. tydzień. Absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie do wykonania wszystkich zadań, z jednej i drugiej grupy, w określonym czasie i zajęcia się innymi sprawami. No ale tak byłoby za prosto, prawda?
To nie jest w żadnym wypadku błąd unikalny i rzadki. Pomieszanie pracy z życiem osobistym to jeden z najczęstszych błędów, jakie popełnić można w pracy zdalnej. Ludzie z reguły nazywają to niedogodnością, jednak nie jest niezależny od naszych działań żywioł, wolę więc nazywać takie pomieszanie błędem.
Błąd ten w moim wykonaniu polega na tym, że zadania zależne wyłącznie ode mnie, których termin wykonania ma jakiś sensowny deadline, zaczynam rozkładać w czasie na cały dzień. Piszę w czasie teraźniejszym, ponieważ wciąż zdarza mi się zboczyć ze słusznej ścieżki sprawnej realizacji zadań. Zdarza się wówczas, że właściwie nie “wychodzę z pracy”. Jest późne popołudnie, jedyne zaś, co staram się sprawnie załatwić, to sprawy osobiste bo wieczorem mam zaplanowane jeszcze 2 godziny pracy. Przecież mogę, skoro pracuję z domu. Nikt mi przed nosem biura nie zamknie. Życie staje na głowie, ja zaś lubię swoją pracę i potrafię w takich warunkach, z niegasnącym poczuciem misji, funkcjonować przez dłuższy czas . Wiem jednak, że na dłuższą metę jest to czyste zło, poza tym płynnie w ten sposób przechodzi się do pracoholizmu – a to wcale nie oznacza, że dużo się pracuje, tylko że pracę na 2 godziny rozciąga się na 10.
Jednym z wypadków, kiedy przez pewien czas pozwoliłem pracy i życiu osobistemu kompletnie się wymieszać, był opisany wyżej przypadek, gdy nie zadbałem o dostatecznie wygodne stanowisko pracy. Praca wyszła z przeznaczonej dla niej przestrzeni i rozlała się na całe mieszkanie, wypełniając je od rana do wieczora. Ot, doskonały przykład, jak bardzo te wszystkie zasady pracy zdalnej stanowią system naczyń połączonych i dlaczego warto przestrzegać tych wszystkich mądrości, które na pierwszy rzut oka wydają się tanim coachingiem.
Straciłem kontakt z bazą
To błąd, którego skuteczne popełnienie wymaga ścisłej współpracy pracownika zdalnego oraz zespołu pracującego w biurze. Ciężko popełnić go samemu, zdecydowanie łatwiej w zespole, który nie ma zbytniego doświadczenia w pracy zdalnej.
Miałem kiedyś przyjemność pracować w zespole fantastycznych ludzi. Byłem jednak wśród nich jednym z bardzo nielicznych, pracujących zdalnie. W firmie zatrudniającej ok 200 osób zdalnie pracowały 2.
Skutkiem tego firma nie miała absolutnie żadnych procedur ani nawyków związanych z pracą zdalną. Doskonała atmosfera w firmie, zwłaszcza otwartość i komunikatywność członków zespołu, kompletnie ten fakt maskowała. Nigdy nie miałem najmniejszego problemu w komunikacji z kimkolwiek, niezależnie od pozycji, zresztą struktura była celowo płaska jak stół, żeby każdy do każdego miał dostęp. Kiedy zgłaszałem jakiś pomysł, po drugiej stronie zawsze spotykałem się bardzo otwartą i pomocną postawą. Co mogło pójść nie tak?
Miałem bardzo samodzielne stanowisko pracy i tak naprawdę nie było jakiejś absolutnej konieczności, żebym swoje działania omawiał z szerokim gronem. Starałem się więc nie zawracać ludziom niepotrzebnie głowy i robić swoje.
Gdyby w naszym zespole była wówczas szersza wiedza na temat pułapek, w które można wpaść podczas pracy zdalnej, jestem pewien, że zauważono by spadającą częstotliwość kontaktu i ktoś z managementu podjąłby jakąś reakcję. Powinienem był dużo intensywniej komunikować się z teamem, prosić o feedback, omawiać cel i ostateczny efekt swoich działań. Zajmowałem się przecież strategią komunikacji marki!
Tymczasem realizowałem swoje projekty, po swojemu, kontaktując się jedynie z wąskim gronem bezpośrednich współpracowników, skoro nikt nie zgłaszał żadnych obiekcji. Firma w tym czasie dynamicznie się rozrastała, pojawiali się nowi ludzie, pomysły i punkty widzenia. Organizacja, za której wizerunek odpowiadałem zmieniała się a ja traciłem powoli kontakt z bazą.
W efekcie coraz częściej zgłaszałem propozycje nietrafione, niepasujące do zmieniających się potrzeb firmy. Pomimo najlepszych chęci kończyło się to obustronną frustracją i moim wypaleniem. Pomimo wielkiej sympatii, jaką wciąż żywię dla mojego dawnego zespołu, współpracę należało zakończyć.
Tak wygląda lista moich najgłupszych błędów w pracy zdalnej. Piszę o nich “najgłupsze”, bo nie są one jakoś wyjątkowo trudne do uniknięcia. Wystarczy wiedzieć, czego się wystrzegać i być konsekwentnym.